"Czy popiół zakwita?"
fragment wiersza Krystyny Miłobędzkiej [dokładnie czoło]
Foto: Krzysztof Ślachciak
Foto: Krzysztof Ślachciak
Gest scalenia – gest ocalenia
Bruno Schulz w swym słynnym traktacie o manekinach kazał bohaterowi wygłosić nader obrazoburczą i w jego przekonaniu heretycką deklarację:
Nasze kreatury nie będą bohaterami romansów w wielu tomach. Ich role będą krótkie, lapidarne, ich charaktery - bez dalszych planów. Często dla jednego gestu, dla jednego słowa podejmiemy się trudu powołania ich do życia na tę jedną chwilę. Przyznajemy otwarcie: nie będziemy kładli nacisku na trwałość ani solidność wykonania, twory nasze będą jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz zrobione. Jeśli będą to ludzie, to damy im na przykład tylko jedną stronę twarzy, jedną rękę, jedną nogę, tę mianowicie, która im będzie w ich roli potrzebna. Byłoby pedanterią troszczyć się o ich drugą, nie wchodzącą w grę nogę. Z tyłu mogą być po prostu zaszyte płótnem lub pobielone. Naszą ambicję pokładać będziemy w tej dumnej dewizie: dla każdego gestu inny aktor. Do obsługi każdego słowa, każdego czynu powołamy do życia innego człowieka.
Prawdopodobnie wówczas jeszcze autor Sklepów cynamonowych nie spodziewał się, w jak wielu sytuacjach słowa te okażą punktem odniesienia, automatyczną asocjacją, jak bardzo angażować i radować będzie wszelki dowód na to, że nie są ostatecznie - nie mają mocy profetycznej.
Nie dziwi zatem fakt, że zacytowany fragment bywa pierwszym skojarzeniem w zetknięciu z nowymi rzeźbami Anny Ilskiej-Gruchot. I nie chodzi tu, bynajmniej, o prostą ekwiwalencję, bo ta nie byłaby warta uwagi, lecz o zmaganie dwóch koncepcji ludzkiej demiurgii, dwóch skondensowanych emblematów człowieczeństwa i dwóch diagnoz ludzkiej kondycji.
W stronę jednego gestu
Zaprezentowane w ramach wystawy rzeźby mają ewidentnie jedną wspólną cechę z Schulzowskimi manekinami, utrwalają, eksponują i nobilitują gest. A czynią to z przekonaniem, że jest on pełniejszym identyfikatorem człowieka niż linie papilarne czy ślad genetyczny. Gestu nie da się skutecznie sfałszować, ma zbyt wiele faz, towarzyszy mu zbyt wiele niuansów, które zawsze pozostaną osobne, niepodrabialne i nieprzetwarzalne. Wszystko wszakże pod jednym warunkiem – dotrzeć musimy do jądra gestu, a nie do jego osnowy, trzeba uchwycić go w takim stadium, które jest jego syntezą i decyduje o swoistości, jest tą nanosekundą, której nie wolno mylić z przypadkową stop-klatką.
Rzeźby Anny Ilskiej-Gruchot nie tylko potrafią ten moment okiełznać, ale wskazują też na element równie istotny, choć nader często bagatelizowany. Gest – czy raczej ta najważniejsza jego faza - to również apogeum ludzkich możliwości kreacyjnych. To owa chwila, gdy człowiek podporządkowuje jednemu mikrozdarzeniu całą swą fizyczność i wszelkie zewnętrzne konteksty. Świat dookolny i nasza cielesna powłoka na moment istnieją tylko po to, by eksponować ów gest, któremu zostały podporządkowane.
W dwie strony trwania
Schulz wyraźnie stawiał na nietrwałość, na niemożność zachowania choćby śladu gestu, który raz już zaistniał. Wszelkie próby repetycji prowadziły - w świetle tej koncepcji - co najwyżej do niezamierzonej parodii. Stąd, jak można sądzić, ta wszechobecna skłonność do ilościowej i jakościowej redukcji wszelkich humanoidalnych form bytu - potrzeba stworzenia człowieka na obraz i podobieństwo manekina.
Credo artystyczne Anny Ilskiej-Gruchot wydaje się pod tym względem wyraźnie odmienne. Miejsce nietrwałych materiałów zastępuje tu stabilne tworzywo, w którym gest się utrwala i nabiera wagi - fizycznego i gatunkowego ciężaru; a podporządkowany mu kontekst ulega substancjalnemu scaleniu; stapia się w tło - w posłusznym akcie chwilowej autodegradacji. Redukcja nie musi bowiem oznaczać ulotności – przeciwnie, może stać się jej jawną antytezą, przeciwwagą dla wszystkiego, co prowizoryczne.
Łatwo dostrzec w zaprezentowanych rzeźbach, że wszystko się tam unifikuje, traci indywidualne rysy i znaki szczególne. Pozostaje tylko (i aż) ocalony w scalonym świecie gest, który paradoksalnie ożywa tym wyraźniej, w im mniej ożywionej materii został utrwalony. I jeśli przyjąć, że na początku był chaos, a zaraz po nim unicestwiający go gest kreacji, to wystawa ta zabiera nas właśnie do tego momentu – do praźródła prawdziwej demiurgii.
Tomasz Gruchot
To są moje rzeźby z chwil
i chwile z rzeźb...
Flirtuję z czasem,
puszczam do niego oko- żeby nie zauważył,
jak z pięciu minut robię siedem!
Czas jest mężczyzną, a ja kobietą,
dlatego próbuję go uwieść,
a później zatrzymać...
Powoli przesuwam przeźrocza wspomnień.
Zapisuję je na białej kartce,
którą złożę w papierową łódkę
i wsunę w dłoń chłopca siedzącego na pomoście...
Anna Ilska-Gruchot
Inspiracją do rozważań nad RZECZAMI, KTÓRE NAM SIĘ ZDARZAJĄ była myśl Isaaca Singera, który stwierdził, że czytelnikowi warto ofiarować historię swojego życia, każdy bowiem inny zaproponowany przez niego temat, może być lepiej znany czytelnikowi niż jemu samemu.
I tak też zaczęłam przechadzać się ścieżkami życia, słuchając jak
„Biją śpiesznie zegary
terczą, tętnią i kują,
w progu życia warują,
siekąc czasu obszary.
Tną godziny w pstre chwile,
a chwile w okamgnienia (...)”*
Czasowi powierzyłam w tej opowieści rolę narratora, który odsłania i zasłania kurtynę życia.
Historie przeze mnie opowiadane są bardzo osobistą refleksją nad dzieciństwem, młodością, dojrzałością i starością.
Siebie samą stawiam w pozycji twórcy-obserwatora, korzystającego z doświadczeń własnego dzieciństwa i młodości, chcącego przenieść świeżość spojrzenia, autentyczność przeżywania i radość czerpaną z tego okresu na dojrzałość i starość, co czyni konwencję lekko niepoważną.
Silny wątek autobiograficzny ujawniający się zarówno w doborze sytuacji, jak i typie pokazywanych postaci jest próbą zmierzenia się z czasem, ale również w pewnym sensie chęcią podzielenia się własną filozofią życia.
Akceptacja przemijalności życia doprowadza do chęci rejestrowania i interpretowania najdrobniejszych jego przejawów. Interpretację poprzedza analiza i porównanie czynione względem siebie, to zaś prowadzi do ciągłego wzbogacania procesu samopoznania.
Anna Ilska-Gruchot
* Maria Pawlikowska Jasnorzewska; „Czerwony zegar” ze zbioru „Tęsknoty szalone”; Książka i Wiedza, 1998
DZIEWCZYNKA BAWIĄCA SIĘ
HULA-HOOP
Wzrusza mnie nieporadność ruchów dziecka,
co z zadaniem postawionym sobie się zmaga.
Niezgrabność jego jest szczera, lecz krótka.
Za kilka chwil zostaje mistrzem świata.
DZIADEK JADĄCY NA MOTOCYKLU
Codziennie rano wyjmował dziadzio
swój stary motocykl.
Przecierał lampę, błotniki i szprychy,
czyścił siodełko
i ruszał.
Mknął szybko,
szal z tyłu zostawał,
za dziadzią nadążyć nie mógł.
SPACER Z DZIECKIEM
Na kołach ogromnych niespodzianie
toczy się wózek dziecinny.
Dziecko wyjechało na pierwszy
w życiu spacer.
A my? Dlaczego bywamy zdziwieni,
że cuda NAM się zdarzają,
że dziecko i wózek są nasze,
że miłość można pomnożyć?
CHŁOPIEC
I JEGO KOŃ NA BIEGUNACH
Po pokoju niewielkim
jeździł chłopiec konno.
Wjechał w puszczę ogromną
doniczkową.
I podziwiał filodendron stary,
co korzenie na ziemi zaplątał
i geranium pachnące,
raz w roku rozkwitające.
Fikus, na straży przy drzwiach stojący,
glicynie czerwone i nadęte begonie.
Zmęczony wędrówką daleką
dał się ukołysać kołysance konia.
DZIADEK SIEDZĄCY W FOTELU BUJANYM
Palce mają doskonałą pamięć!
Pamiętają miękkość grzywy konia na biegunach,
puszystość ogona i chropowatość wytartego
grzbietu.
Delikatnie dotykają sierści kota.
Fotel porusza się ruchem bujanym
w tył, w przód
w tył, w przód
w tył, w przód.
Wspierając się na laseczce,
babcia przechodzi ulicą.
Kieruje się w stronę parku,
gdzie niegdyś na ławce siadała.
Przystaje, by odsapnąć nieco.
Podbiega do niej dziecko.
Ile czasu minęło, gdy ona nim była?
Chwila.
Na starej podłodze stało staromodne łóżko.
Spał w nim Marzyciel.
Głowę przytulił mocno do staroświeckiej poduszki.
Śnił o śnie spokojnym.
Żeby tak spać jak najdłużej
i przespać mroźne poranki
i chłody wieczorne,
czas zrywania porzeczek,
zapach akacji za oknem,
kawę z nieznajomym,
i ... spacer z czworonogiem.
Dźwigałam kiedyś na plecach
ciężar mojego życia.
wspominki
koronki
radości moje
żale
nadzieje
laskę babciną
szprychę z motocykla dziadka
strunę a1 skrzypcową
pukiel włosów Marzyciela
i ucho konia na biegunach.
Ile jest troski w parasolu
trzymanym długo nad głową dziecka,
by mogło widzieć tylko słońce,
bezchmurne niebo,
kwitnące kasztany,
tort urodzinowy,
misia pluszowego.
Wyjęła skrzypce z futerału, przytuliła do siebie i zaczęła od ... gamy a-moll: pasaże, tercje, kwinty, oktawy, trójdźwięki brzmiały bezdusznie.
Skrzypaczka zapomniała, że skrzypce mają duszę.